Pewien człowiek opowiadał mi, że kiedy wykonuje zarządzanie zasobem ludzkim, to jakoś go nie boli, że ludzie tracą pracę. Nie widzi ludzi tylko cyfry, które później pozwalają na podwyższenie słupka z dochodem (po obcięciu kosztów).
Ozeasz to miał pod górkę. Dostał polecenie żeby ożenić się z prostytutką. Jako facet z godnością, który wie, że ojcem jest ten, który wychowa otoczył opieką dzieci Gomer, które były następstwem nierządu.
Dzieci było troje: dwóch synów i córka. Nazwał je dosyć dosadnie. Jizreel („Bóg zasiewa”), Lo-Ruhama („Niemiłowana” bądź „Nie doznająca miłosierdzia” czy też „Nie okazano jej miłosierdzia”), i Lo-Ammi („Niemójlud” – „Nie mój lud”). Nie owijał w bawełnę.
Boimy się często nazywać rzeczy takimi jakimi są. Robimy szpagaty językowe żeby kogoś nie urazić albo lepiej w czyichś oczach wypaść. Do czego to prowadzi?
Tymczasem prawda, nawet trudna, jest konieczna. I jak mówią słowa jednej z adoracji krzyża: „Krzyż - to, co trudne, nieciekawe
- to, co bolesne i pełne cierpienia
- to, co konieczne, obowiązkowe
- to, co jest NORMĄ, zasadą, a chętnie byłoby odrzucone
Krzyż, to co nazwiesz i poniesiesz".