Z wieloma sprawami związanymi z wiarą to tak jak z tańcem. Kunszt tancerza poznaje się po tym jak ląduje – czy wylądował tam i tak jak chciał (jak powinien?). Obserwując dobrych tancerzy ma się wrażenie, że są jednym ciałem, które wie czego chce i dokąd zmierza.
Trochę tak jest i ze spowiedzią. Szukając miejsca nam lądowanie trzeba maksymalnie zgrać się przez kratę. Problem jest wtedy, gdy spowiednik ląduje tam gdzie chce, ale nie pozwala (lub nie pomaga) wylądować tam spowiadającemu się (penitent to takie zgrzytające słowo).
Musi mieć świadomość, że nie jest instruktorem tańca, tylko partnerem. I to prowadzącym. Trochę też jak z kazaniami. Tylko tutaj chyba bardziej trzeba być instruktorem.
Søren pisał, że na szczęście świat nie tak się toczy jak ksiądz gada – bo w życiu zawsze jest odrobina sensu, a w kazaniach często ani kropli. Ostro. Sens jest wtedy, gdy kazanie łączy się z życiem, z niego płynie i wypływa na łajbie Ewangelii. Wiosła niepotrzebne - trzeba dać się nieść prądom Ducha, o ile w kazaniu był sens – innymi słowy porządek.
Z katechezą jest trudniej. Partner nie zawsze chce nim być i często depcze po palcach lub markuje jakieś ruchy. Zdarza się, że uznaje siebie za kiepskiego tancerza (prowadzącego) i nijak ten obok nie chce wylądować tam, gdzie chce prowadzący. Nie raz i nie dwa wraca się z obolałymi stopami i tyłkiem jakby skopanym (wrażenie niemal fizyczne). W końcu zacząłem rozumieć, że przychodzą na ten kurs na przymus. Próbuję inaczej, ale nie zawsze wychodzi. Inne kroki, czasami inne melodie, tak by było jak najwięcej kroków do przodu, a jak najmniej do tyłu, i by być pewnym, że się jest prowadzącym.
Po co to wszystko pisze? Nie wiem. Jako świeży (poniżej czterech lat kapłaństwa) klecha wciąż mam radość z tego co robię, chociaż robię mało. Dzisiaj ten Kierkegaard mi się przypomniał i uznałem, że może ku przestrodze?
Kiedy pracowałem w parafii na warszawskim Bemowie przyszedł do mnie pewien młodzieniec mówiąc, że ma do mnie zaufanie, bo nie jestem sksiężały. Przyszedł po Drodze Krzyżowej dla młodzieży, na której pomyliłem stacje. A ja myślałem, że po prostu jestem nieporadny... Kierkegaard ma rację?
P. S. A może nie powinno się wracać do tych samych książek. Bo później bojaźń i drżenie – jak w tytule książki.