Ostrzegam: Nie daj się wciągnąć w politykę!

W polityce nie chodzi o prawdę. Nie chodzi o sprawiedliwość. Nie chodzi nawet o interes narodu. W polityce chodzi o teatr, o gesty, o pozory – a historia, jeśli uważnie się jej przysłuchamy, podpowiada nam, że tak było zawsze.

Weźmy choćby jeden z bardziej symbolicznych epizodów z końca XVII wieku. W katedrze wileńskiej wydarzyła się scena jak z filmu kostiumowego. Biskup Brzostowski, z całą powagą swego urzędu, wyklina hetmana Sapiehę. Rzuca nań klątwę, która – według prawa kanonicznego – odcinała go od wszelkiej ludzkiej i boskiej pomocy. Wierni trzymają w rękach zapalone świece. W chwili, gdy pada potrójne „anathema!”, świece spadają z hukiem na kamienną posadzkę. Symbolicznie wszyscy odcinają się od przeklętego zdrajcy.

A potem?

Potem – jak gdyby nigdy nic – cała ta podniosła procesja udaje się do pałacu... tegoż samego Sapiehy. Na obiad, bo były jego imieniny.

To nie żart. To historia. I właśnie dlatego nie warto przejmować się polityką. Polityka jest światem spektaklu. Nieprzypadkowo mówi się, że „scena polityczna” toczy się na „politycznej arenie”. Mamy w niej role do odegrania – patrioty, buntownika, obrońcy uciśnionych, konserwatysty, reformatora. Są wielkie przemowy, gesty, wystąpienia w sejmie, wystudiowane miny w programach publicystycznych. Ale gdy zgasną światła kamer – politycy idą razem na obiad. Jak do Sapiehy.

To nie znaczy, że nie istnieją w polityce szlachetni ludzie. Ale znaczy to, że mechanizm polityki opiera się na pozorach. To system, który żywi się emocjami tłumu, a nie rzeczywistymi dylematami moralnymi. Przemówienie musi być efektowne, niekoniecznie szczere. Decyzja musi być widowiskowa, niekoniecznie skuteczna. To my, obywatele, jesteśmy widownią. Mamy się wzruszać, oburzać, bać i cieszyć – dokładnie wtedy, kiedy trzeba. Mamy popierać tych, którzy „bronią naszych wartości”, i nienawidzić tych, którzy „nas zdradzają”. Ale nikt nie mówi, że ci, którzy dziś są wrogami, jutro nie pójdą razem na kolację, nie podpiszą koalicji, nie uśmiechną się do wspólnego zdjęcia.

To nie znaczy, że mamy być bierni. Ale znaczy to, że nie warto się emocjonalnie uzależniać od polityki. Ona nie zasługuje na to, by odbierała nam spokój, sen, rodzinne święta. Nie zasługuje, byśmy z jej powodu pokłócili się z bratem czy sąsiadem. Bo kiedy my się kłócimy – politycy jedzą razem kolację. Ich świat to przecież tylko scenografia, którą my mylimy z prawdziwym życiem.

Prawdziwe dobro rodzi się w ciszy, w rodzinie, w uczciwej pracy, w pomocy sąsiadowi, w życiu, które nie potrzebuje poklasku, bo ma w sobie prawdę. Dlatego warto pamiętać tę wileńską scenę. Gdy kolejny raz zobaczysz dramat polityczny – jak ktoś na trybunie grzmi i rzuca „anathema!”, wiedz jedno: za chwilę będzie obiad. I to nie ty jesteś do niego zaproszony.

Inne artykuły autora

Ostrzegam: Nie daj się wciągnąć w politykę!

Smartfon

Farinata